Jesienią po Kujawach, Płowce, Radziejów solo (11 2023, 95 km)
14/11/2023Portugalia, Lizbona cz. I, pieszo (04 2023)
Droga na lotnisko
Do wyjazdu przygotowywaliśmy się z tatą od kilku tygodni i w końcu nadszedł jego dzień. Ruszyliśmy rankiem 19 kwietnia 2023 z Ciechocinka. Na Okęcie dotarliśmy z blisko godzinnym opóźnieniem względem planu z powodu ulewy i warszawskich korków, które nie zniknęły nawet po porannym szczycie. Zostało jednak nadal 40 minut rezerwy.
Okęcie
Lotnisko Chopina trochę już nie dzisiejsze, odstaje i od XXI w i od gdańskiego Lecha Wałęsy zamysłem, estetyką, czystością, np. łazienek czy uprzejmością pracowników. Lica i maniery części tych ostatnich zdradzały, że ogłada i kompetencje społeczne były zdobywane raczej na jarmarku, niż wynoszone z rodzinnej kindersztuby czy profesjonalnych szkoleń.
Jeśli zestawić to z wrażenie z genialnym kompozytorem – patronem lotniska - i jego etiudami oraz banerem "We are proud of Poland", to tę „dumę” umiem jedynie porównać do odczucia jakie miałem, kiedy Beata Szydło w swoich filcowych kamaszach wkraczała na brukselskie salony.
Okazało się, że Lizbona to popularna destynacja – jak pretensjonalnie ujmują miejsce wyjazdu biura podróży. Współpasażerów lotu mieliśmy dużo, na szczęście pracownicy WizzAir bardzo sprawnie ogarniali check-in i w długaśnej kolejce staliśmy tylko ok. kwadrans. O chwilę rozrywki zadbała pewna młoda dama. Zmęczona trzymaniem swojego plecaka postawiła go dyskretnie, wbrew przepisom lotniskowym, pomiędzy rzędami podróżnych, a sama przesuwała się w kolejce bez plecaka. Nieświadomi tego kolejkowicze - w tym ja - natychmiast skojarzyli pozostawiony plecak z ładunkiem wybuchowym. Błyskawiczne reakcja pracownika lotniska wyjaśniła sytuację. Pomimo wymownych spojrzeń pasażerów mina i całe jestestwo paniusi wyrażały niezrozumienie dla niepokoju podróznych.
Lot
4-godzinny lot nawet się nie dłużył. Swoje 5 minut miała tu stewardesa. Trzeba się było mocno wytężyć, żeby nabrać podejrzeń, że były to czytane komunikaty przewoźnika w języku angielskim, a nie zawodzenia immama w trakcie modlitwy muzułman. Obecność kropek i przecinków pani w ogóle nie przeszkadzała, a przerwy następowały tam, gdzie kończył się jej oddech. Ciekawe, czy Pani słyszała swój głos z głośników i czy miała jakąkolwiek refleksję, czy jest rozumiana przez pasażerów. Ja rozumiałem może co trzecie słowo z tej amorficznej lawy słownej.
Podczas lotu studiowałem uprzednio przygotowane plany wyjazdu, mapy, miejsca do odwiedzenia. Już nad Portugalią podziwialiśmy widoki za oknem, a widoczność była niecodzienna. Szacuję, że przez lornetkę można było oglądać dal oddalona aż o ok. 50-60 km.
Na lotnisku w Lizbonie zastał nas ciepły, słoneczny dzień. Jagoda przywitała nas z uśmiechem i autobusem pojechaliśmy do jej mieszkania. Zostawiliśmy torby, przebraliśmy się i metrem pojechaliśmy na lizbońską starówkę.
Pierwsze wrażenia
Pierwsze wrażenia z Lizbony są dla mnie niejednoznaczne. Zaczęliśmy od spaceru po Alavalade, dzielnicy, w której mieszka Jagoda.
Zabudowa stylem rozpościera się gdzieś pomiędzy XVIII w. a latami 80-tymi ubiegłego stulecia. Miasto zastygło w tym kształcie, trwając już niezmiennie blisko pół wieku. Odniosłem wrażenie, że mieszkańcom ta czasowa dylatacja odpowiada.
Stacja benzynowa wkomponowana w starą arterię przypomina mi te jeszcze z logo CPN.
Potęga i bogactwo miasta przez stulecia były niekwestionowane, rozmach i styl świadczą o tym niezbicie. Jednak swoje lata świetności Lizbona pozostawiła w XVII i XVIII w. Były to lata jej prosperity wynikającej z potęgi jej potężnej floty i zdobyczy krwawej konkwisty - uzasadnianej, a jakże, szerzeniem religii chrześcijańskiej: zysków z zamorskich kolonii, z pracy niewolników i z handlu towarami przywiezionymi z innych części świata.
Początek jej końca to czasy po II wojnie światowej, kiedy to europejskie potęgi kolonialne: Wlk. Brytania, Francja, Hiszpania, Holandia czy właśnie Portugalia, ekonomicznie i społecznie zmuszone zostały do oddania autonomii swoim koloniom. Był to definitywny koniec czerpania ogromnych zysków ze swoich kolonii.
Cała Portugalia do dziś nie znalazła gospodarczego pomysłu na siebie. Toczy się jeszcze siłą historycznej inercji, choć powoli, ale nieubłaganie południowa natura - ze swoim luzem i powolnością, bez protestanckiego ducha pracowitości - bierze górę. Od kilku pokoleń współcześni żyją korzystając z dorobku przodków, administrując jedynie tym, co niezbędne, a rozwój pozostawiając gdzieś w sferze spraw nieistotnych.
Metro
Lizbońskie metro dobrze wpisuje się w charakterystykę aglomeracji. To najbardziej efektywny sposób poruszania się po mieście. Dla nas najbardziej korzystnym rozwiązaniem było wykupienie biletu municypalnego za określoną kwotę i korzystanie ze wszystkich środków transportu miejskiego. Komputery do zakupu, ekrany i sam system zostały w ubiegłym milenium – całość jest tak nieintuicyjna, że bez pomocy Jagody ciężko byłoby kupić taki rodzaj biletu.
Wchodząc przez automatyczne bramki mamy dostęp do całej sieci kolejowej metra.
Estetyka wykafelkowanych na błyszcząco stacji metra jest zdecydowanie niewspółczesna, ale ma swój urok. Na ruchomych schodach panuje zasada, że ci, którzy jadą nieruchomo, stoją po prawej stronie schodów, a ci, którzy dodatkowo wchodzą, korzystają z lewej strony.
Wagony metra uzupełniają wizerunek stacji. Utrzymane w ciemnej tonacji, z twardymi, drewnianymi ławkami przewożą wielonarodowych podróżnych. Spotykamy tu ludzi z różnych zakątków świata.
Część z nich pochodzi z zupełnie innej niż polska rzeczywistości. Tu np. jegomość zagadywał podróżnych utrzymując balansem na głowie całkiem sporą torbę.
Przez te kilka dni wyjazdu zaprzyjaźniliśmy się z lizbońskim metrem.
Chodniki
Lizbońskie chodniki to prawdopodobnie unikat na skalę światową. Prawie wszędzie tam, gdzie do tej pory zawitaliśmy - dzielnica Alvalade, starówka w szerokiej okolicy Baixa Chiado – szerokie zazwyczaj trotuary usłane są małą, jasną kostką kamienną z czarnymi wzorami. Ich dywan często jest miękko, przyjemnie pofalowany dłonią czasu.
Przyjemnie się po nich chodzi, a oczom na nie patrzy. Choć w czasie deszczu wydają się być niebezpiecznie śliskie.
Tata się dziwi, ile pracy zostało włożone w niezliczone kilometry chodników taką drobną kostką. Każda kostka tworząca miękkie krzywizny wzoru wymagała precyzyjnego docięcia. A kiedyś przecież nie było pił do kamienia i innych elektronarzędzi! Tych wzorów są tysiące...
Kolejnego dnia los zesłał nam mały łut szczęścia. Dzięki absolwentce Akademii Sztuk Pięknych, Estonce, ulicznej malarce akwarelą, poznaliśmy historię tworzenia tych mozaikowych dzieł sztuki.
Sztukę tworzenia i zdobienia chodników zainicjowali tu Arabowie. Mozaiki były wykonywane przez konkretnych rzemieślników i są podpisane sygnaturą unikalną dla każdego zakładu polegającą na specjalnym ułożeniu kilkunastu kostek w całym wzorze. Na tej podstawie możnowładcy wybierali najładniejsze wzory, a tym samym zakłady kamieniarskie, które zyskiwały kontrakty na wykonywanie posadzek w bogatych lizbońskich kamienicach.
Estonka pokazała nam również różnicę pomiędzy starą, porządną szkołą kładzenia chodników, a obecnym, tanim i szybkim wykonaniem, bez docinania kostek, opartym na taniej sile roboczej imigrantów. Na pierwszy rzut oka nie dostrzega się tego szybko.
A tak wyglądają białe, szerokie, miękko pofalowane chodniki i sklepiki dzielnicy Alvalade.
Lizbończycy, nieświadomi swojej straty, nie uświadczyli na szczęście wizjonerstwa byłego burmistrza naszego uzdrowiska. Gdyby on był tu włodarzem, stolica Portugalii błyszczałaby szykiem i splendorem polbrukowych kostek. A jak zyskałaby gospodarka miejska! Polbruk, w przeciwieństwie do kamienia, trzeba byłoby co 10-15 lat wymieniać.
W wielu miejscach południowa maniana dotyka niestety chodników. Podziwiając przebogatą architekturę i parki Lizbony, chodziłem z głową zadartą do góry, mniej uwagi poświęcając temu, co pod nogami. Kilkakrotnie potknąłem się o kostki wyjęte z płaszczyzny chodnika. Ale to i tak lepiej, niż w Paryżu, gdzie ciągle trzeba uważać na psie miny.