Kolejne zlecenie z pomorskiego od razu skojarzyło mi się z zachęcająco opisaną wycieczką Szymona Nitki ze ZnajKraj. Nie mieliśmy co prawda 2 dni jak Szymon, ale w ciągu jednego można ten nietuzinkowy region posmakować. Pauli nie trzeba było namawiać, ogarnęła urlop i hop siup wylądowaliśmy na głębokiej wsi spokojnej wsi wesołej, w cichej i naturalnie gościnnej agroturystyce Żabi Skok, która sama w sobie mogłaby być atrakcją wyjazdu. Zaszyta gdzieś na końcu świata, z miłymi gospodarzami i przytulnymi pokojami. Dzięki uprzejmości nasze dwukołowe wierzchowce dostały bezpieczne schronienie w sali imprezowej. Za oknem ptaki dawały koncert od samego rana, po wyjściu z domu wita swoimi soczystymi owocami dorodna niczym Kalina Jędrusik czereśnia.
Wieczory na nowo definiowały słowo cisza. Mieszkamy w naszej małej mieścinie i na co dzień czujemy, że to ciche miejsce. Ale w Żabim Skoku cisza nabrała nabrała nowego, głębszego wymiaru. Sprawiała miękką jak aksmait przyjemność.
Przed wyjazdem uśmiechnięci gospodarze przywitali nas świeżutkimi goframi palce lizać, które kosztowaliśmy w akompaniamencie ptasiego koncertu przy stole na tarasie.
Musiały nam się uszy trząść, a gofry pachnieć na całe podwórko, bo oprócz nas szybko pojawiło się więcej amatorów aromatycznych, lokalnych wypieków.
W wyśmienitych nastrojach, z pełnymi sakwami i brzuchami ruszyliśmy przed siebie. Paula kolejny raz była naszym pokładowym nawigatorem i zauważyłem, że coraz lepiej dogaduje się z nawigacją.
Jadąc wśród pól i pasów drzew docieramy do pierwszej dzisiejszego dnia rzeki: Tugi, w niektórych źródłach nazywanej Tują. Wzdłuż jej koryta, po wale, biegnie nowa ścieżka rowerowa, niestety wyłożonapłytami yomb. Teraz, dopóki są nowe i równo ułożone jedzie się nimi całkiem przyjemnie. Jednak ząb czasu pozostaje bezlitosny i uparty i po latach będzie zapewne oklęta na czym świat stoi przez rowerzystów.
Jazda wałem cieszy widokami i nad małym rozlewiskiem dostrzegamy szybkiego, zwinnego, polującego ptaka. Ciężko jest go złapać w kadr. Z sylwetek ptaków na tablicach informacyjnych z wyjazdu nad rozlewisko ujścia Warty pamiętam, że może to być czajka, która lubi spokojne, rozległe wody. Samą przyjemnością było popatrzeć, jak zgrabnie, zwinnie i szybko wywija w powietrzu uganiając się za owadami.
Dopiero podczas planowania wycieczki zwróciłem uwagę, że ta część Płaskopolski poprzecina jest gęstą pajęczyną rowów, cieków wodnych, rzeczek i kanałów. Nic w sumie dziwnego, skoro ziemia ta została żmudnie „odwodniona” wysiłkiem kilku pokoleń osadników. Jadąc wałem wzdłuż Tugi dostrzegamy, że poziom rzeki położony jest wyżej, niż pola po przeciwnej stronie wału, które pozostają suche i obsiane przez rolników.
Już Krzyżacy, a później Prusacy próbowali wykorzystać te ziemie do swoich upraw. Jednak pomimo prób i swojego kunsztu inżynierskiego, nie udało im się. W podobnym okresie kilkaset kilometrów na zachód od Żuław Martin Luther wywiesza swoje antypapieskie tezy w Wittenberdze i tak powstaje ruch protestancki. Ortodoksyjni katolicy nietolerujący religijnej konkurencji zwalczają protestantów i część ucieka z nich do Niderlandów – krainy depresji geograficznej, polderów wyrwanych morzu i wiatraków. Po jakimś czasie prześladowania protestantów i jego odłamu anabaptystów docierają i tam. W połowie XVI w. uciekają więc Bałtykiem do Polski północnej. Kalwini i luteranie wybierają miasta – Gdańsk i Elbląg. Menno Simons, fryzyjski lider anabaptystów, przy okazji wizyty w Gdańsku odkrywa pokryte wodą Żuławy do złudzenia przypominające Niderlandy i wysyła swoich podopiecznych tutaj. Ci wyruszają na wschód, osiedlają się i przynoszą bezcenne w tym regionie umiejętności osuszania polderów i pozyskiwania nowych pól uprawnych, które nabyli w nizinnych, nadmorskich Niderlandach. W kolejnych pokoleniach wykorzystują żyzne gleby oraz bliskość Gdańska i zaczynają eksportować obfite plony tutejszych mad i torfów żuławskich do Niderlandów. Pokora, pracowitość, kompetencje, umiejętne wykorzystanie dostępnych zasobów i awersja do luksusu spowodowały, że Menonici szybko rozwijają swoje gospodarstwa i poprawiają swój status materialny. Niestety schyłek kultury menonickiej na Żuławach przychodzi wraz rosnącym militaryzmem Prus, który stoi w sprzeczności z niektórymi wartościami pracowitych rolników: całkowitym zakazem noszenia i używania broni oraz przysięgania na cokolwiek. Menonici zaczynają emigrować, m.in. na Krym i do Ameryki.
Dziś wody powierzchniowe na Żuławach Wiślanych w większości przypadków zatraciły swoje naturalne cechy w wyniku długotrwałej ingerencji człowieka. Cechuje je minimalny spadek, a poziom ich zbliżony jest do poziomu morza. Niemal wszystkie cieki stałe są tu właściwie kanałami, których poziom jest regulowany sztucznie.
Czytaj więcej:
Menonici (Pętla Żuław), Menonici (Wikipedia), Domy podcieniowe (Pętla Żuław)
Jadąc wzdłuż spokojnej Tugi docieramy do Żelichowa. Pijemy wspólną kawę w ogrodzie restauracji Mały Holender w tradycyjnym podcieniowym domu żuławskim.
Sąsiaduje z nią niewielki, odnowiony i rzadki w Polsce kościół greckokatolicki. Nie pierwszy raz widzimy, że w miejscach, w których historycznie dochodziło do mieszania się kultur ludzie są bardziej otwarci na inne tożsamości czy religie.
Dalej wzdłuż Tugi docieramy do stolicy Żuław – Nowego Dworu Gdańskiego. W planach mamy odwiedziny Muzeum Ziemi Żuławskiej.
Mamy szczęście, bo miła pani pracownik muzeum po moich małych żebrach pozwala nam zostawić nasze rumaki w zamkniętym pomieszczeniu. Przy okazji opowiada nam o budowaniu drzewa genealogicznego swojej familii - cierpliwie i konsekwentnie „kopała w różnych archiwach" . I nieoczekiwanie dokopała się do zaskakujących faktów, których się niekoniecznie spodziewała. Tak, historia naszych rodzin rzadko jest taka, jaką przedstawia się ją przy świątecznym stole...
Samo Muzeum Żuławskie jest ciekawe i pełne eksponatów. Lokalni pasjonaci stworzyli stowarzyszenie miłośników Żuław i konsekwentnie odtwarzają ich barwną historię. Stworzyli świetny, niespełna 20-minutowy film o rozwoju Nowego Dworu, losach tutejszych rodzin, firm i lokalnych wyrobów. Serdecznie polecam – do obejrzenia w muzeum. Godzina wizyta w tym miejscu przybliża i utrwala wiedzę na temat regionu.
Przez miasto ruszamy dalej w kierunku Elbląga. Wbrew prognozom dopada nas intensywny deszcz. Nie zanosi się, aby był przelotny jak wakcyjna miłość, więc zakładamy kurtki i postanawiamy w nim jechać. Pada tak intensywnie, że nawet nie wyciągam aparatu. Podziwiam żonkę, jak dziarsko pedałuje i się przy tym uśmiecha.
Deszcz powoli ustępuje, gdy docieramy do rogatek, najbardziej na zachód wysuniętego miasta Warmii, lub na wschód pomorskiego – w zależności, kto mówi. W każdym razie administracyjnie należy do warmińsko-mazurskiego.
Paula jest tu pierwszy raz, ja odwiedzałem Elbląg z Lenką 3 lata temu. Zwrócony ku rzece imienniczce, z odnowioną starówką – turystyczna część miasta może się podobać. W centrum znajdziesz mnóstwo restauracji, kafejek i lodziarni – lwia większość nie tylko aspiruje do Europy, ale oferuje wysoki poziom usług. I adekwatnych do nich cen.
Nieco na uboczu znajdujemy przyjemne, niezatłoczone bistro ze stolikami na tarasie, przyjazne portfelowi. Polecamy.
Przez dość przemysłowy Elbląg trasę jak zwykle mamy zaplanowaną przez parki, których w mieście jest całkiem sporo. W sąsiedztwie Parku Traugutta przejeżdżamy koło pomnika Odrodzenia. Zawsze zastanawiają mnie wizje artystów. Tu pomnik miał oddawać historię Polski wpisaną w mosiężny, rozpostarty sztandar. Choć od wielu lat budzi wiele kontrowersje, to od lat wpisuje się w codzienny krajobraz Elbląga. Wizja artysty nie trafia do umysłu ścisłego - bez informacji nie wpadłbym na to, że ogromny prostopadłościan pomnika to sztandar.
W dużym parku Dolinka zaprojektowano nawet wodospady, które w upalne dni dają orzeźwiającą bryzę i ochłodę.
Nam kolejną niechcianą ochłodę przynosi kolejna ulewa, którą przeczekujemy zmarznięci na przystanku autobusowym.
Trochę zmarznięci ruszamy w drogę powrotną. Z mostu patrzymy na nostalgiczny Nogat. I dalej przez pola i kanały docieramy do Żabiego Skoku.