
Niemcy, Brandenburgia, Frankfurt i okolice (06 2022)
31/07/2022
Ciechocinek – Kruszwica solo (08 2022, 116 km)
11/08/2022Połajewo – Ślesin, wzdłuż Kanału Ślesińskiego (08 2022, 73 km)
Jak w czasach szkolnych ktoś powiedział, że jedzie nad jezioro do Połajewa, to było coś. Kojarzyłem to miejsce jako tłumne i imprezowe. Już za dorosłego Ślesin też przewijał się jako cel krótkich wyjazdów urlopowych. Oba te miejsca łączy Kanał Ślesiński, zobaczę, jak te miejsca wyglądają dziś okiem (dość) dojrzałego jegomościa. Późnoletnia pogoda sprzyja, więc ruszam na kolejny weekendowy wypad. Po wielu wyjazdach niedawno doszedłem do wniosku, że zrobię sobie listę rzeczy do zabrania na wyjazdy, czyli - jak mawiają Staropolacy - check-listę. Bo jednak co jakiś czas w ferworze przygotowań czegoś się zapomni. Tym razem jednak wyjeżdżając samochodem z domu byłem zadowolony, że wszystko zabrałem. Dojechałem do Przywozu, znalazłem fajne, zacienione miejsce na trawiastym, przykościelnym parkingu.

Prawie profesjonalne przygotowanie
Wyjmuję rower z bagażnika, skręcam go, układam rzeczy do spakowania: nawigację, zapięcie rowerowe, dętka, łatki, powerbank, okulary, ręcznik turystyczny, kąpielówki, termos z kawą, lornetkę, zestaw kluczy, multitoola i coś tam jeszcze. Rzeczywiście, hurra, wszystko zabrałem! Cieszę się jak chłopiec na dzisiejszą jazdę. Jeszcze tylko włożyć sprzęty do sakwy, przypiąć ją do roweru i w drogę. Hej, przygodo!
…Z tym, że nie zabrałem z domu sakwy, która cały ten majdan mieści. Jest pierwszą potrzebą i tak duża, że nawet nie zamierzałem umieścić jej na liście. Staczam wewnątrzną walkę, żeby frustracja nie zdominowala pierwszej części wycieczki, przeklinam, przełykam głośno ślinę. Siłą woli postanawiam wziąć na opak definicję optymisty: pesymista, to jeszcze nie uświadomiony optymista. Przecież mogło być gorzej, mogłem np. nie zabrać roweru. Jest jeszcze większy i też nie był kandydatem na listę. Tym razem mój dystans do siebie wygrywa, uśmiecham się do swojej niefrasobliwości. Redukuję rzeczy, które trzeba zabrać do niezbędnego minimum. Sprawę ratują rowerowe gumy trekkingowe, które zawsze wożę na bagażniku.

Połajewo, jezioro Gopło
Rozpoczynam w Połajewie, w południowej części Gopła. Ciekawe, czy woda jest tutaj bardziej czysta niż w płn. części zbiornika, koło Kruszwicy. Sprawdzam. Nie, nie jest i pomimo słonecznego dnia nie zachęca do kąpieli. Na pomoście spotykam sympatycznego pana, który ma tutaj domek i i dopytuję o wodę.

Wyjaśnia, że tutejsza woda jeziorna biologiczne jest czysta. Ale niezbyt przejrzysta, bo pod dnem są grube pokłady węgla brunatnego, w sąsiedztwie jest nowa kopalnia odkrywkowa. Dlatego wg niego woda w Gople nigdy nie będzie przejrzysta. Zastanawiam się, jak węgiel brunatny położony kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią może mieć wpływ na przejrzystość wody. Być może tak jest, choć przekonany nie jestem. Być może wyjaśnia to nieco fakt, że zaraz za cyplem kilka lat temu zrobiono kilkunastometrowy wykop w związku z pokładami węgla, który teraz zalała woda.
Połajewo, egzotyczny kierunek wakacyjny z czasów szkolnych, usiane jest mnóstwem domków letniskowych. Zastanawiające, skąd taka popularność tego miejsca. Owszem, jest dużo plaż, jedna nawet rozmiarów XXL jak na jeziorną. Ale żeby aż tak to było pociągające.

Polbrukowa promenada z wydzieloną częścią dla rowerów ciągnie się wzdłuż brzegu.

Wzdłuż Kanału Śleśińskiego
Przez pierwsze kilometry droga nie jest urozmaicona. Kanał Ślesiński widzę z rzadka. Mijam wioski, lustruję mijane domy. Trzeba przyznać, że od pewnego czasu Polacy bardziej dbają o estetyczny wymiar swoich domów, również o ich obejścia. Część jest ciekawa i duuużo się w nich dzieje.


Ślesin
Po ok. 20 km docieram do Ślesina. Jezioro przeziera przez drzewa, słyszę silniki motorówek i skuterów wodnych. Witaj wakacyjny celu wielu rodaków! Z dużym zainteresowaniem lustruję, czym ten Ślesin tak przyciąga. Piaszczystej plaży nadmorskich rozmiarów nie da się przeoczyć.

Idealne miejsce na smażing-plażing, z czego tłumy korzystają ten słoneczny dzień końca wakacji.

Ślesin stał się ulubionym miejscem amatorów plażowania, dyskotek oraz rajdów skuterami wodnymi i motorówkami. Moja koszulka w kolorze electric blue – przyznaję rację żonce, nieco ryzykownym - świetnie tu pasuje. Mała przerwa na kawę, lody, zebranie okruchów życia i spisanie spostrzeżeń z wycieczki.
Na plaży szybko zauważam pierwsze oznaki kryzysu. Oszczędności ruszyły w plażowej branży tekstylnej. Jak człowiek naprawdę chce, to zaoszczędzi. Fakt, tylko u kobiet. Sprawa jeszcze nie jest tak powszechna, ale pierwsze jaskółki są. Przemysł odzieżowy blyskawicznie zareagował na kryzys. Przyciął, dosłownie i w przenośni na materiale na kostiumy kąpielowe. A dokładnie na dolnej, tylnej jego części. Tylna część majtek, tradycyjnie w kształcie mniejszego lub większego trójkąta, ewoluuje coraz śmielej w kierunku kształtu procy, jeszcze niezbyt cienkiej. Brawo tekstylni projektanci! To czysta sytuacja wygrany-wygrany: są oszczędności, kobietki opalają swoje podskakujące krągłości, widzę wyraźnie, że panom też to nie przeszkadza. Można?
Uśmiechnięta Dorotka
Ruszam dalej do słynnego w pewnych kręgach Lichenia. Chcę na własne oczy zobaczyć realizację tej bizantyjskiej idei polskiego kościoła. Jak mawiał Forest Gump życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, jaka będzie następna. Na wylocie ze Ślesina mijam rowerzystkę, która z włączonym radyjkiem dziarsko popylała w moim kierunku. Pozdrawiamy się i zagajamy. Los się do mnie uśmiechnął, Dorotka – serdecznie pozdrawiam, jeśli to czytasz – postanowiła poprowadzić mnie do bazyliki licheńskiej.

Z podziwem patrzę, jak zasuwa na swoim małym Giancie, a miała w nogach już około setki km tego dnia. Trzeba było się całkiem sprężać, żeby dotrzymać tempa mojemu nowemu przewodnikowi.

Licheń Stary
Drogami pomiędzy jeziorami i kanałami docieramy do południowej strony Jeziora Licheńskiego. Wielki, miedziany dach bazyliki lśni z daleka w popołudniowym słońcu.

Jedziemy bulwarem wzdłuż brzegu, mijamy miejską plażę wypełnioną ludźmi. Siadamy na wolnej ławce z widokiem na jezioro, zjadam szybką bułkę z kiełbaskami, popijam sokiem pomidorowym.

Wstydliwy brak w bazylice przepychu
Z nowym zastrzykiem energii ruszamy w kierunku bazyliki. Dzięki dorotowej znajomości topografii ogromnego terenu rowerami dojeżdżamy w bezpośrednie sąsiedztwo groteskowo wielkiej, 5-nawowej bazyliki z ogromną wieżą widokową. Ma coś ze stylu Alberta Speera, swoimi monstrualnymi rozmiarami onieśmiela, od razu pokazuje, jak maluczki, kruchy i bezbronny jest człowiek. Jest to jeden z największych kościołów na świecie. Zamysł odbioru tego miejsca hierarchów polskich i watykańskich, którzy inicjowali, finansowali i prowadzili ten projekt, nie kojarzy się dobrze.
Przed budynkiem stoi pomnik Karola Wojtyły. Już samotnego, bo usunięto wstydliwą część pomnika, przedstawiającą klęczącego przed polskim papieżem, skompromitowanego inicjatora projektu i wieloletniego kustosza sanktuarium, Eugeniusza Makulskiego. Ciekawe, czy na terenie bazyliki można znaleźć informację o powodach usunięcia pomnika Makulskiego .

Turystów jest dużo, ale ogrom powierzchni na której się rozpraszają powoduje, że nie czuje się przeludnienia.

Ogromne połacie trawników i parków otaczające tego giganta są świetnie utrzymane.


To jeszcze nie koniec opisu skali tego przedsięwzięcia. Teren bazyliki otaczają liczne przybytki mające przyciągać odwiedzających: hotele, pensjonaty, wielkie kawiarnie, lodziarnie, bary, nawet bazar. Mocno zaskoczyła mnie bizantyjska skala tej kościelnej machiny biznesowej, która nijak nie kojarzy mi się ze słowem świątynia.

Żegnamy się z Dorotą, ona jedzie dalej do Konina, ja wracam do samochodu. Po drodze przytrafia się perełka, takich wyczekuję. Nie, to nie literka „k” odpadła. Nie ma na nią miejsca. Zwyczajnie drogowcy nie dopisali, że znak dotyczy rowerzystów, bo chyba jedynie oni są w stanie pokonać 2 ostre zakręty na wskazanym dystansie. Przy czym pierwszy w prawo, można tu nieźle wpakować się krzaki.

Powrót
Przejeżdżam przez Ślesin. Tradycyjnie chciałem popływać, ale niespodziewanie padają pierwsze krople deszczu, a kolor nieba z zachodniej strony jest niepokojący. Zamiast dalej oglądać Ślesin, postanawiam szybko wracać.

Teraz jadę po zachodniej stronie kanału. Mijam wioski z ciekawymi domami, jadę malowniczymi szutrami, idealnymi dla gravelowców.

Honoratka 7C
Jedna z nich nazywa się tak uroczo, że sam fakt mieszkania pod takim adresem powoduje mój uśmiech.

Pomruki nadciągającej burzy są coraz potężniejsze. Przemoczenie do suchej nitki w intensywnym deszczu zajmuje chwilę, zrobiło się już mocno chłodno. Szkoda byłoby się przeziębić. Rezygnuję z części planu, maksymalnie skracam drogę powrotną i gnam ile sił w nogach. W czasie pakowania roweru do bagażnika słyszę odległe jeszcze wyładowania. Są tak potężne, że czuję je pod stopami. Kilka minut po spakowaniu zaczyna się intensywna burza: deszcz, wiatr i basowe, potężne grzmoty. Tym razem psim swędem się udało, siedzę już w aucie i zmęczony, ale zadowolony wracam do Ciechocinka.